A kiedy się spotkamy na jakieś piwo?
Pamiętajcie! Medycyna jest bezsilna, kiedy pacjent postanowi wyzdrowieć > ostrożnie z maścią końską
i z końskim zdrowiem: “Częste mycie skraca życie?” - czasem dosłownie.
Kilku młodych panów kilka dni po maturze pojechało pod namiot na Mazury w mocno oddalone od cywilizacji miejsce za jakąś gajówką. Wiadomo, że oprócz krajoznawczych i wszelkich związanych z należnym wypoczynkiem aktywności po tak ważnym egzaminie, było uroczyste zalanie pały z tej okazji.
Zatem zaraz po rozbiciu namiotów i rozpaleniu mitycznego ogniska, w godzinę, sześciu wspaniałych chrapało pięknie śpiąc w syfie, byle jak i byle gdzie, w byle jak, po pijaku, rozstawionym namiocie, w poprzek, wzdłuż i w obuwiu.
Jednak koło 5-6 rano obudziłem się i wiedząc, że cały świat jeszcze śpi, pomyślałem że skorzystam z okazji umycia się mydłem po paru dniach pociągu, PKS-u, namiotu i taniego wina… w jeziorze. Oczywiście jest to przecież zabronione i takie nieekologiczne itd., więc jedyna okazja - póki śpią.
Wymknąłem się cichutko, namydliłem pięknie i szybciutko - myślę sobie: spłuczę się przez zanurzenie.
Dajesz krok, jest po łydki, dajesz ostrożnie drugi, jest po łydki, płytko i zanurzenia brak > więc dajesz odważnie dwa kolejne, skoro tak tu płytko i nagle jeb! Nagle nie ma dna.
Opadasz z jakąś ledwie na szybko, w zaskoku, złapaną ilością powietrza a dna nie ma, kolejne sekundy lecą. Ty lecisz w dół, powietrza nie przybywa a dna dalej nie ma, sekundy zaczynają się lekko wydłużać. W końcu jest, chcesz odetchnąć ale na szczęście resztki rozumu tego nie zrobiły - skoro to czytasz.
Odbijasz się, żeby wypłynąć ale stopa zaplątuje się w jakichś korzeniach i zdajesz sobie sprawę, że nikt na całym tym piernikowym świecie nie wie, gdzie jesteś i po co siedzisz na dnie jeziora.
Jakimś jednorazowym nieopisywalnym fartem i wysiłkiem i resztką świadomości, wyplątujesz stopę z tych badyli i udaje Ci się jakoś wypłynąć. Ale chyba tylko dlatego, że powstrzymałem się przed otwarciem ust w pierwszej reakcji panicznej, bo w pierwszym odruchu zagrożenia i strachu człowiek chce krzyczeć. Munch już to dawno temu wyłapał w swoim malarstwie.
Po wszystkim kilka minut chwytasz powietrze w płytkim błocie, jak na zapas. Wszyscy śpią dalej.
Coraz rzadziej wstajesz wcześniej bez powodu?
Czy mówisz już czasem komuś, gdzie idziesz, tak na wszelki W?
A kiedy się spotkamy na jakieś piwo?
Pamiętajcie! Medycyna jest bezsilna, kiedy pacjent postanowi wyzdrowieć > ostrożnie z maścią końską i z końskim zdrowiem: “Częste mycie skraca życie?” - czasem dosłownie.
Kilku młodych panów kilka dni po maturze pojechało pod namiot na Mazury w mocno oddalone od cywilizacji miejsce za jakąś gajówką. Wiadomo, że oprócz krajoznawczych i wszelkich związanych z należnym wypoczynkiem aktywności po tak ważnym egzaminie, było uroczyste zalanie pały z tej okazji. Zatem zaraz po rozbiciu namiotów i rozpaleniu mitycznego ogniska, w godzinę, sześciu wspaniałych chrapało pięknie śpiąc w syfie, byle jak i byle gdzie w byle jak, po pijaku, rozstawionym namiocie, w poprzek, wzdłuż i w obuwiu.
Jednak koło 5-6 rano obudziłem się i wiedząc, że cały świat jeszcze śpi, pomyślałem że skorzystam z okazji umycia się mydłem po paru dniach pociągu, PKS-u, namiotu i taniego wina… w jeziorze. Oczywiście jest to przecież zabronione i takie nieekologiczne itd. ,więc jedyna okazja - póki śpią.
Wymknąłem się cichutko, namydliłem pięknie i szybciutko - myślę sobie: spłuczę się przez zanurzenie.
Dajesz krok, jest po łydki, dajesz ostrożnie drugi, jest po łydki, płytko i zanurzenia brak > więc dajesz odważnie dwa kolejne, skoro tak tu płytko i nagle jeb! Nagle nie ma dna.
Opadasz z jakąś ledwie na szybko, w zaskoku, złapaną ilością powietrza a dna nie ma, kolejne sekundy lecą. Ty lecisz w dół, powietrza nie przybywa a dna dalej nie ma, sekundy zaczynają się lekko wydłużać. W końcu jest, chcesz odetchnąć ale na szczęście resztki rozumu tego nie zrobiły - skoro to czytasz.
Odbijasz się, żeby wypłynąć ale stopa zaplątuje się w jakichś korzeniach i zdajesz sobie sprawę, że nikt na całym tym piernikowym świecie nie wie, gdzie jesteś i po co siedzisz na dnie jeziora.
Jakimś jednorazowym nieopisywalnym fartem i wysiłkiem i resztką świadomości, wyplątujesz stopę z tych badyli i udaje Ci się jakoś wypłynąć. Ale chyba tylko dlatego, że powstrzymałem się przed otwarciem ust w pierwszej reakcji panicznej, bo w pierwszym odruchu zagrożenia i strachu człowiek chce krzyczeć.
Munch już to dawno temu wyłapał w swoim malarstwie.
Po wszystkim kilka minut chwytasz powietrze w płytkim błocie, jak na zapas.
Wszyscy śpią dalej.
Coraz rzadziej wstajesz wcześniej bez powodu?
Czy mówisz już czasem komuś, gdzie idziesz, tak na wszelki W?